Byłam w życiu oskarżana o bycie partnerką zbyt tolerancyjną, która pozwala mężczyźnie na wszystko i nie umie go „przypilnować”. Byłam też oskarżana o zbytnią kontrolę, nadmierne wypytywanie i brak zaufania. Temat wolności w związku jest mi więc bardzo bliski i bardzo dla mnie tajemniczy. Czym jest to, co zwą wolnością w związku? Gdzie jest granica między wolnością a zbytnią tolerancją? Czy wolności może być za dużo? Czy miłość wyklucza wolność? Jak się ma wolność do bliskości między ludźmi? Kiedy moje pytanie o to z kim wypił mój parter kawę wczoraj po południu jest wyrażeniem zainteresowania, a kiedy jest to wchodzeniem w jego prywatną przestrzeń? Czy powiedzenie, że nie chcę żeby samotnie spędzał sobotni wieczór z nowopoznaną koleżanką jest ograniczaniem jego wolności, czy ustanawianiem granic, które dla mnie są nieprzekraczalne?
Tadeusz Niwiński w książce „My, czyli jak być razem” stwierdza, że całe nasze życie oparte jest na zawieraniu umów. Chcemy coś uzyskać, więc proponujemy jakąś wymianę. Dobra umowa jest tak zbudowana, że każda z osób ma z niej jakąś korzyść i obie strony są zadowolone. Również małżeństwo, czy związek niesformalizowany, jest taką umową. Oferujemy coś, oczekując w zamian, że parter spełni nasze oczekiwania. Angażujemy swój czas, swoje emocje i chcemy, żeby parter również się zaangażował. Podstawą dobrej umowy jest szczegółowe określenie jej warunków. Jeśli więc traktuję związek jako pewnego rodzaju umowę, to wchodząc w niego powinnam jasno określić, co jest dla mnie istotne, czego oczekuję, na co nie mogę się zgodzić. Powinnam też bardzo uważnie wysłuchać mojego partnera i zapytać siebie czy jestem w stanie spełnić jego oczekiwania. Im lepiej rozumiemy czego spodziewamy się od partnera i do czego w zamian się zobowiązujemy, tym większe mamy szanse na udane partnerstwo, takie, w którym każda ze stron czuje się wygrana. Co więcej jest to też moment, w którym musimy siebie zapytać, czy mogę zrezygnować z pewnych oczekiwań. Jak się to ma do wolności? Bardzo prosto. Mamy wolność wyboru, możemy wejść w taki związek, z tą konkretną osobą, z jej oczekiwaniami i warunkami, lub nie. A nawet kiedy już ustalimy, co jest dla nas ważne, może się zdarzyć, że parter zmieni warunki umowy w trakcie jej trwania (mówimy w końcu o związkach wieloletnich). I mądrością w takiej sytuacji jest mu na to pozwolić, i ocenić te nowe warunki i dokonać ponownego wyboru, czy mogę tego nowego Ciebie zaakceptować, czy mogę z takim Tobą być nadal szczęśliwa. A może to dla mnie za dużo. Jak się to ma do romantycznej wizji: on spojrzał na nią i ziemia się przed nim rozstąpiła, ona od pierwszej chwili wiedziała, że to ten jedyny? Chyba nijak. Prawdą jest jednak, że większość dobrych związków, które znam, to nie rozpoczynające się trzęsieniem ziemi (i potem często kończące prawdziwym tsunami), ale te rozwijające się powoli, w których każde kolejne spotkanie przynosi przeświadczenie, że im lepiej poznajemy tą osobę, tym bardziej jesteśmy przekonani, że chcemy go nadal poznawać, choćby nawet do końca życia.
Prawdziwe schody zaczynają się oczywiście dopiero później, kiedy kontrakt jest już dawno podpisany, może nawet lekko przykryty kurzem. W pierwszym etapie związku, chcemy wiedzieć o sobie wszystko, spędzać razem każdą chwilę. Na pewien czas, żadne spotkanie z przyjaciółmi, żaden kurs, ani praca nie są tak interesujące jak nasz nowy partner. Chcemy robić razem wszystko. Potrzeba odrębności pojawia się dopiero później. Dobrze, jeśli pojawia się u obu osób w tym samym czasie i w takim samym nasileniu. W praktyce jest to chyba jednak niemożliwe. Bogdan de Barbaro w rozmowie z Agnieszką Jucewicz i Grzegorzem Sroczyńskim (książka „Kochaj wystarczająco dobrze” ) mówi o bliskości:
W związkach ludzie bardzo rzadko mają taką samą optymalną bliskość. Bo inną wynieśli z domów. Jeśli jedno było przyzwyczajone do symbiozy z rodzicem, a drugie – do wolności, no to teraz muszą negocjować i ustalić między sobą nową odległość, jeśli mają być razem. To, że jedno chce więcej wolności, nie znaczy, że nie kocha. Po prostu inne ma potrzeby i inne dostało wzorce.
Nie pozostaje nam nic innego jak „negocjować” te najlepsze dla nas warunki. Jeśli jedno z parterów od lat w czwartki wieczorem spotyka się ze znajomymi z podstawówki, próby ograniczenia tego skończą się prawdopodobnie frustracją po jednej lub po obu stronach. Albo jeśli wiążesz się z pasjonatem, który znaczną część wolnego czasu poświęca swojej pasji, nie można oczekiwać, że dla nas ją porzuci. Nie znaczy to jednak, że nasze pasje i zwyczaje z czasów przed związkiem mają nie ulegać zmianie. Wprost przeciwnie, oczywistym jest to, że zmianie ulegną. I kluczem do sukcesu jest ustalenie nowych zasad w taki sposób, żeby były satysfakcjonujących dla obojga partnerów.
Oczywiście nie da się poruszać tematu wolności w związku bez rozważenia, czy kiedy jesteśmy w związku mamy prawo do tego, żeby podobał nam się ktoś inny? Czy przyjaźń z kolegą (koleżanką) z pracy to coś naturalnego, czy raczej powinniśmy przyjaźnić się z przedstawicielami tylko naszej płci? Czy fakt, że nasz parter rozmawia o swoich problemach z koleżanką, a nas nie chce martwić, to już zdrada emocjonalna? Na ile możemy mieć bliskie związki z innymi ludźmi, a na ile jest to już naruszenie lojalności wobec naszego partnera? I znów Bogdan de Barbaro (jw.):
Zależy, co jest intencją. Jeśli ona w czasie tej rozmowy będzie nabierała przekonania, że tak jak kolega to nikt na świecie nie umie jej słuchać i rozumieć, a on z kolej będzie nabierał przeświadczenia, że ona ma problemy i ten jej mąż to rzeczywiście rzadki dupek, to jest to niedobre. (…) Chodzi o taką nutę zawłaszczania: że chcę być wyjątkowy albo wyjątkowa dla kogoś innego. Wtedy klimat robi się nie do końca czysty. Wiele też zależy od tematów rozmów. Sprawy, które dotyczą mojej relacji z żoną powinny być z tego wyłączone, gdybym rozmawiał o tym z przyjaciółką, to czułbym się nielojalny.
Pytanie jest też takie, na ile wolno mi kontrolować to co robi mój partner? Na ile trzymanie przysłowiowej ręki na pulsie jest dla mnie korzystne, bo mnie przed czymś może ustrzec? I czy rzeczywiście może mnie przed czymś ustrzec?
Jeśli zaufam, to mogę zostać oszukany, zraniony, zdradzony. To prawda. Ale mam głębokie przekonanie, że lepsza jest naiwność niż podejrzliwość. Chociaż miałem kiedyś pacjenta, którego namówiłem na kierowanie się tą zasadą w pewnej życiowej sytuacji, a tymczasem okazało się, że to on z tą całą swoją podejrzliwością miał rację i w efekcie strasznie go różne osoby oszukały. To była moja pomyłka. Morał mieliśmy z tego taki: bądź podejrzliwy tam, gdzie coś ci grozi. (…)
Sprawdzanie SMSów, maili, konta na Facebooku, wypytywanie, odwożenie partnera wszędzie, żeby mieć pewność, że idzie do biura, a nie na schadzkę… Wiem, że ludzie robią sobie takie rzeczy, ale to musi być strasznie męczące i zabiera masę energii. (…)
Niepewny siebie i kontrolujący partner musi w końcu zaryzykować niekontrolowanie i zobaczyć, że nic złego z tego nie wynika.
Ciągle nie mam prostych odpowiedzi na pytania postawione na początku. Żaden z autorytetów nie powie mi, gdzie mam postawić granicę pomiędzy wolnością a nielojalnością wobec mnie. To musi być moja decyzja i decyzja mojego partnera. Tylko poprzez rozmowy i uważność na siebie nawzajem i słuchanie samego siebie możemy ustalić, co jest dla nas akceptowalne, a co narusza nasze granice. My sami, najpierw każde indywidualnie, a potem razem musimy spisać warunki naszej umowy.
Tadeusz Niwiński ‘My, czyli jak być razem’, Wydawnictwo ‘Ravi’, Łódź 2003
Agnieszka Jucewicz, Grzegorz Sroczyński ‘ Kochaj wystarczająco dobrze’, Agora, Warszawa 2015
0 Comments