Święta wiadomo, jak to święta, radosny czas, gdy rodzina niezmiennie przypomina, że już najwyższy czas byłoby w jakiś związek, choćby nawet niesakramentalny, ale jednak wejść. No i przecież droga Kasiu, niebrzydka z Ciebie dziewczyny i niegłupia, co więc robisz nie tak? Kariera dla Ciebie najważniejsza, a tu latka lecą. Wszystkie koleżanki z podstawówki już dawno, nawet ta niezbyt urodziwa Zośka. Rozmowy przy stole, które mogą wykończyć najwytrwalszych. Niby wiesz, że z to z troski i zadajesz sobie sprawę, że wszyscy dobrze Ci życzą, a jednak jakoś nieprzyjemnie się robi. A co najgorsze te pytania zostają i upierdliwie wiercą Ci dziurę w głowie, dlaczego ja, dlaczego wszyscy wokoło są szczęśliwi, tylko ja nie? Co ze mną jest nie tak?
Kiedy moje małżeństwo rozpadło się z hukiem ze łzami w oczach przyglądałam się ludziom dookoła: starszym parom idącym obok siebie, rodzinom spacerującym z dziećmi, z rozpaczą gapiłam się na światła w oknach mijanych domów wyobrażając sobie, że to domy szczęśliwych, kochających się ludzi. Wszyscy wokół mnie zdawali się mieć dobre, poukładane życie, tylko ja byłam samotna, nieszczęśliwa i bez szans na dobrą przyszłość. A no właśnie nie, bo…
Nie wszystko złoto, co się świeci
Przede wszystkim wbij sobie do głowy, że to nie jest tak, że Ci wszyscy ludzie są szczęśliwi, a tylko Ty nie. Bo oczywistym jest, że nie tylko Ty nie jesteś w związku (wtedy byłby to rzeczywiście pewien kłopot), a co więcej Ci wszyscy „związkowcy” nie są tacy znowu szczęśliwi. Związki dobre, szczęśliwe i dojrzałe to raczej wyjątki niż reguła niestety. Jak zaczynasz się przyglądać z bliska tym realnym związkom (a nie tym z romantycznych komedii) okazuje się, że niemalże w każdym coś trzeszczy. A myśląc o niektórych trudno się nie zastanawiać, dlaczego Ci ludzie jeszcze ze sobą są, bo nawet przyzwyczajenie i to przysłowiowe dobro dzieci nie jest usprawiedliwieniem trwania w związku, w którym dwie osoby wyraźnie się nienawidzą. Każdemu chyba zdarzyło się mieć wątpliwą przyjemność przyglądania się parze, która publicznie, bez skrępowania okazywała sobie wrogość, traktując przyjaciół i znajomych jak publiczność, przed którą odgrywają swój spektakl lub, co jeszcze gorsze, jak sędziów, którzy mają rozstrzygać ich spory. Czy kiedy zazdrościsz ludziom związków to masz na myśli?
Można powiedzieć drogi singlu lub singielko, że Ty jesteś w bardzo szczęśliwym położeniu, bo Ciebie, w przeciwieństwie do tych wszystkich ludzi uwikłanych w pokręcone układy, od dobrego związku dzieli tylko jeden krok: poznanie kogoś, z kim można ten związek zbudować i zrobienie tego. Natomiast te wszystkie Zośki, Krzyśki i Maryśki, które już od lat tkwią w nieudanych małżeństwach muszą przebyć cały ocean, żeby dojść do miejsca, w którym Ty jesteś: uzmysłowić sobie, że coś jest nie tak (najtrudniejszy etap), poszukać możliwych rozwiązań, spróbować coś naprawić, ewentualnie rozstać się i w końcu pozbierać się po tym wszystkim. Daleka i trudna droga. Wiem, bo ją przeszłam. Od momentu, kiedy moje małżeństwo zaczęło się sypać, do chwili, kiedy byłam gotowa poznać kogoś nowego minęły trzy długie lata. A poza tym…
Byle by spodnie nosił
W czasach mojego singielstwa usłyszałam od kolegi (wiek około trzydziestu lat): wiesz nieważne, jaki by nie był (ten mój potencjalny facet oczywiście) byleby spodnie nosił. Przez moment mnie zatkało, bo ja wtedy bardzo cierpiąca byłam i rozpaczałam, że jak to tak mam teraz sama przez życie, ale nawet przez myśl mi nie przeszło, że nieważne, jaki by nie był. Wprost przeciwnie, nawet w najgłębszym dole uważałam, że to cholernie ważne. A sam fakt noszenia spodni nie robi jeszcze z nikogo partnera.
Czasami mam wrażenie, że uczestniczymy w jakiejś społecznej grze. Najpierw słyszymy, że to już czas, latka lecą, koleżanki (koledzy) już dawno po ślubie. I młody człowiek, przerażony, że może mu się nie udać całą swoją energię skupia na poszukiwaniach. Jak tylko pojawia się ktoś, kto z grubsza odpowiada wymaganiom, przymyka oczy na rzeczy, które mu nie odpowiadają, żeby nie wyjść na zbyt wymagającego i wchodzi na całość. Potem, kiedy już jesteśmy po ślubie, zaraz pojawia się presja, a kiedy dziecko i najlepiej od razu drugie, bo tak się lepiej wychowują. I kiedy w końcu pojawiasz się na jakimś zjeździe rodzinnym z tym mężem (żoną) złapanym w pośpiechu, i który jak się już zorientowałaś nie jest taki, jaki chciałaś wierzyć, że jest i z tą dwójką dzieci, które oprócz rozkosznych uśmiechów, mają całą masę potrzeb do spełnienia, to wreszcie możesz czuć się pełnoprawnym członkiem społeczeństwa. Możesz ponarzekać na męża, rzucić ironiczną uwagę, wrzasnąć na dziecko, bo poplamiło bluzkę. Tak, w końcu jesteś naprawdę dorosła.
Wkurza mnie, że ludzie traktują zakładanie rodziny jako bieg na krótki dystans, jak najszybciej, kto pierwszy. A tak niewiele jest osób, od których usłyszysz naprawdę wartościowe rady o tym, co w związku ważne. Dlaczego ta przysłowiowa ciocia, zamiast poganiać, że już najwyższy czas, nie podzieli się swoim doświadczeniem? Co jej dzisiaj przeszkadza w związku, na co dzisiaj zwróciłaby uwagę wychodząc za mąż? Chciałabym uczyć się od takich ludzi.
Wchodzenie w związek, to nie wyścig. Pewnie, warto jest poznawać nowych ludzi (https://iamsgl.org/pl), wychodzić poza stały krąg znajomych, chodzić na spotkania, jeździć na wycieczki, brać udział w konferencjach. Mieć oczy szeroko otwarte i być cierpliwym. Wszystko w swoim czasie.
0 Comments